Zaczynając tę rozmowę trochę od końca – jakie uczucie towarzyszyły Ci na scenie Regionalnego Centrum Kultury im. Zbigniewa Herberta w Kołobrzegu, gdy odbierałeś w roku ubiegłym nagrody Przeglądu, Stowarzyszenia Artystów Wykonawców Muzycznych i Słowno-Muzycznych SAWP  i Polskiego Radia Rzeszów?

Na pewno było to duże zaskoczenie. Nie spodziewałem się, że wywalczę jakąkolwiek nagrodę, a okazało się, że po wyróżnieniu moje nazwisko wywoływano jeszcze dwa razy. Przyzna,, że wtedy robiło mi się coraz bardziej “miękko w nogach”. Szczerze mówiąc, w najśmielszych marzeniach nie myślałem, że odniosę – w moim mniemaniu – taki sukces. Forma wykonawcza, którą przyjąłem, była dosyć eksperymentalna jak na taki festiwal i zakładałem, że każdy aplauz będzie cenny. Nie zakładałem, że publiczność przyjmie mój występ z jakąś szczególną aprobatą, a wyszło na to, że moja wizja spotkała się z ciepłym przyjęciem i została doceniona. Bałem się przekombinowania swojego występu, ale tak po prostu czułem te utwory i tak jest sobie wyobrażałem. Utwory Gintrowskiego mają w sobie rozwiniętą obrazowość co daje spore pole do interpretacyjnych popisów. Starałem się uzupełnić, to co już zostało raz wymyślone, jednocześnie nie zmieniając podstaw. Chyba przynajmniej częściowo się udało.

Czas na klasyczne pytanie zadawane młodym ludziom słuchającym twórczości Przemysława Gintrowskiego i bardów – dlaczego akurat bardowie, dlaczego akurat Gintrowski w twoim życiu?

Dziękuję za zaliczenie mnie do grona młodych. Odpowiedź będzie dosyć prozaiczna: bardowie towarzyszą mi od urodzenia: Gintrowski, Kaczmarski, Zembaty, Cohen, Młynarski, klasyczne grono. Te melodie, te teksty niosą przesłanie, ułatwiają zrozumienie świata, opowiadają historię, można je traktować właściwie jak małe opowieści. Pozwala to modelować w głowie różne wyobrażenia i sytuacje, a człowiek wrażliwy potrzebuje takich inspiracji do wyrażenia siebie, do ekspresji swoich uczuć, obaw, rozterek czy spostrzeżeń. Łatwo się identyfikować z utworami, w których autor znajduje słowa i obrazy, na które nas nie stać, a które oddają to, co chcielibyśmy powiedzieć. Przemysław Gintrowski miał niesamowity zmysł muzyczny. Używając zazwyczaj prostych akordów, tworzył melodie które współgrają z tekstem i ułatwiają jego odbiór. Dzięki niemu udało mi się zagłębić w twórczość Zbigniewa Herberta. Forma proponowana przez Gintrowskiego jest dla mnie o wiele bardziej przystępna niż suche wiersze. Choć i te doceniłem, gdy z pomocą „Odpowiedzi” i „Trenu” udało mi się oswoić z charakterem twórczości Księcia Poetów.

Mówimy o artyście, który siłą rzeczy przeszedł do zestawu klasyków, o twórczości, która zdaje się nie przystawać do współczesnych czasów i nowych mód. Czy według Ciebie istnieje jakiś sposób, by udanie wdrożyć bardowską twórczość w nowe przestrzenie, np. te internetowe, czy nie ma ku temu potrzeby?

Mówią, że sztuka obroni się sama i trochę się z tą tezą zgadzam.  Nie zgodzę się z poglądem, że ta twórczość nie przystaje do naszych czasów, bo uważam ją za niesamowicie uniwersalną i ponadczasową. Na pewno nie jest to estetyka dla każdego, ale nie stygmatyzowalbym zbytnio tych, którzy się w niej w nie odnajdują – ile ludzi, tyle gustów. Przestrzeń internetowa przyczyniła się w jakiś sposób do renesansu takich twórców i jest to niezaprzeczalnie wartość dodana. Oczywiście niedojrzałość Internetu niesie ze sobą pewien negatywny ślad, jednak z tego co obserwuję, akurat Gintrowskiego wiele krzywdzących trendów ominęło. Widać, że młodzi chętnie poznają tą twórczość, angażują się, dociekają kontekstów. W dzisiejszych czasach twórczość bardów nabiera dodatkowego aspektu edukacyjnego, dla młodszych pokoleń to bardziej świadectwa historii niż bieżące komentarze. A jednocześnie są one na tyle wyraziste i uniwersalne, że pozwalają doszukiwać nowych analogii w świecie otaczającym nas na na co dzień.

Jak narodził się pomysł na sceniczne przedstawienie utworów „Kaligula” i „Karol Levittoux” na ubiegłorocznym Konkursie Głównym Przeglądu „Pamiątki”? Jaka myśl stała za zakrwawionym białym strojem?

Pomysł na zakrwawioną szatę wziął się z dosyć banalnej konkluzji. W wierszu „Kaligula” cesarz pojawia się jako duch – jak wiadomo, Kaligula zginął na skutek zasztyletowania. Taką zbrodnię najprościej popełnić ciosem w plecy, zatem właśnie tam strój powinien broczyć krwią. W przypadku Levittoux poplamiona koszula wynikała wprost z tekstu utworu. Te dwie odległe sobie postacie połączyła w mojej głowie pewna dychotomia. Kaligulę kojarzymy z kart historii, książek, seriali. Znamy go jako ekscentrycznego szaleńca, który nie reprezentował  niczego, co by można było uznać za bohaterskie czy chwalebne. Z drugiej strony mamy młodzieńca, który podjął niesamowicie bohaterską decyzję. Stał się ucieleśnieniem cnót i honoru, jednocześnie pozostając przez długie lata niemal anonimowy. Zakładam, że wielu ludzi usłyszało o postaci Levittoux dopiero po usłyszeniu piosenki na jego temat. A zatem, osoba która zasługuje na podziw, pochłania niepamięć, a świat gloryfikuje szalonych morderców jak Kaligula. Te kontrasty zbliżyły w mojej wyobraźni te dwie postaci.

Jak wspominasz osobiście ubiegłoroczną edycję Przeglądu „Pamiątki”? Co stanowi dla Ciebie największą wartość w tej inicjatywie?

Bardzo mnie cieszy, że festiwal o niszowej tematyce może być organizowany z takim rozmachem. To ogromna promocja twórczości Gintrowskiego, spychanego niestety na margines. Ubiegłoroczna edycja Przeglądu dla mnie z wiadomych względów była intensywna i pełna wrażeń. Jednak wydarzeniem, które – chyba muszę użyć tego słowa – najbardziej mną wstrząsnęło, był spektakl „Przesłuchanie człowieka”. Nie spełniłem marzenia o osobistym spotkaniu Gintrowskiego, dlatego to widowisko było mistycznym przeżyciem. Spektakl szybko mnie wchłonął, mogłem towarzyszyć bohaterowi w chwilach niemal intymnych, być z nim tam, gdzie nie towarzyszy absolutnie nikt. Kreacja pana Tejkowskiego oczarowała mnie, wzruszenie nie opuszczało aż do końca. Przepłakałem cały spektakl. Byłem szczęśliwy, że mogłem to zobaczyć. Nie dało się przejść obojętnie obok koncertów towarzyszących. Choć różnie przemyślane i zaaranżowane, w większości wywołały u mnie pozytywne odczucia. Widać było, że wielu artystów bierze na poważnie swoje zadanie i wypruwa żyły na scenie, tak jak chociażby Norbert “Smoła” Smoliński.

Nie każdy zdaje sobie sprawę, że istnieje całkiem spora i zaangażowana społeczność fanów twórczości Przemysława Gintrowskiego nazywana w zabawny sposób „gintrowertykami”. Opowiedz, jak mocno czujesz się jej częścią.
Staram się obserwować i w miarę możliwości angażować w to środowisko, choć z natury cenię sobie indywidualność. To mała grupa mocno specyficznych ludzi, zaangażowanych i wrażliwych. Widać w ostatnich latach pewną zmianę pokoleniową i bardzo się cieszę, że po latach stagnacji udaje się “przekazać pałeczkę” młodszej widowni, która jak się okazuje, wcale nie jest taka mała. Na przestrzeni lat widać wyraźnie wzrost zainteresowania twórczością bardów wśród młodzieży. Myślę, że bierze się to z potrzeby znajdowania odpowiedzi na pewne uniwersalne pytania. W czasach wątpliwej prawdy i pewnego kłamstwa proponowane przez Gintrowskiego postawy są w jakiś sposób bardzo atrakcyjne. Nadają poczucia konkretu, czegoś namacalnego, jak w Przesłaniu Pana Cogito.

Są różne podejścia do kwestii wykonywania piosenek Gintrowskiego – jedne oparte na chrapliwym wokalu i żaru, drugie na eksperymentach ze stroną instrumentalną. Które podejście bardziej Ciebie przekonuje, które, Twoim zdaniem, jest najwłaściwsze w zmaganiu się z tą muzyką?

Każdy chciałby zaśpiewać z chrypą, mało kto potrafi, a Gintrowski był niepodrabialny. W kwestii kompozycji staram się trzymać tego, co w nutach. W końcu po to artysta pracuje, czasem nawet kilkanaście lat nad jednym utworem, żeby dzieło było pełne i trzeba to uszanować. Jest granica między interpretacją z głębi serca, a przerysowaniem i wielu młodych wykonawców, w tym pewnie i ja, na tej granicy się sprawdza. Każdy ma osobiste przeżycia i wyobrażenia o danym utworze, ale nie lubię, gdy ktoś szarżuje interpretacyjnie i traktuje piosenkę jako pretekst do pokazania umiejętności. Wtedy utwór schodzi na drugi plan, bo ktoś musi “wyżyć się” wokalnie, pięknie wyglądać na scenie lub popisać się solo na klarnecie, zamiast po prostu zagrać to, co artysta napisał. U mnie to była droga od zdzierania gardła w połowie piosenki do cichej melorecytacji, teraz jestem gdzieś pośrodku. Staram się po prostu wczuć w postać, która akurat jest w piosence. Na co dzień pracuję jako aktor i jakoś naturalnie przychodzi mi zobrazowanie sobie tego, jak dana piosenka “wygląda”. I czasem udaje się go pokazać ludziom.

Jakie kolejne plany artystyczne związane z twórczością polskich bardów masz w planach?

Staram się zbytnio nie planować. Niestety praca i życie codzienne nie pozwalają na większe zaangażowanie muzyczne, jednak mam nadzieję pojawiać na innych festiwalach i notować jak najwięcej muzycznych występów. W międzyczasie staram się oddawać organizacji przedsięwzięć spod znaku bardów jak choćby krakowskie Gintrozaduszki czy Sylwester z Bardami. Jeśli będę mógł liczyć na ludzi chętnych do wspólnych działań, to i plany się szybko zmaterializują.

Dziękuję za rozmowę.

Michał Kaczmarczyk