– Na tegorocznych „Pamiątkach” Gintrowskiego zaprezentował Pan swój spektakl pt. „Przesłuchanie człowieka”, ale to nie był pierwszy Pana pobyt w Kołobrzegu na przeglądzie. W roku ubiegłym wydał Pan płytę Gintrowskiego „Raport z oblężonego miasta”. Czy można powiedzieć, że jest Pan fanem twórczości barda? Co się na to złożyło?

– Nie, nie jestem fanem. Ale tylko dlatego, że idol i fan to dla mnie słowa nie ze świata Gintrowskiego. Pasują mi bardziej do rozrywki, do muzyki pop. A w przypadku naszej relacji lepiej mówić o mistrzu i wielbicielu. Jestem więc wielbicielem.

– Czy pamięta Pan ten moment w swoim życiu w którym po raz pierwszy zetknął się z piosenkami Gintrowskiego?

– To był początek lat osiemdziesiątych. Jeśli chodzi o  muzykę, piosenki, nie byłem w najgorszej sytuacji. Perfect, Maanam, Lombard, Republika, a z drugiej strony słuchana bez przerwy przez mojego Tatę Ewa Demarczyk, serwowały mi, mojemu pokoleniu kapitalne utwory z dobrymi tekstami. To nie były bezmyślnie wchłaniane kawałki. To trafiało do serca i kształtowało, uczyło myśleć samodzielnie. Rok karnawału „Solidarności” (miałem wtedy 12/13 lat, ale wychowywany byłem w domu, w którym Wolna Europa, Głos Ameryki, BBC i ciągłe psioczenie na komunę były codziennością, byłem więc jak na swój wiek świadomy) przyniósł do domu kasetę z festiwalu w gdańskiej Olivii. Żeby było śmieszniej, wszystkie te kawałki już w stanie wojennym, przegrywał (dwa Grundigi i łączący je kabel) ode mnie zomowiec, którego mama ściągnęła z ulicy do malowania mieszkania. Historia na film. A od tych nagrań z Olivii do Kaczmarskiego i Gintrowskiego było już niedaleko. Przegrywaliśmy, oczywiście pokątnie, pozyskiwane nie wiadomo skąd kasety z ich utworami. Mam zwyczaj zasypiania przy muzyce. Zasypiałem z tymi piosenkami, a apogeum  ich słuchania to końcówka liceum i początek studiów. Pamiętam, że na pierwszym roku PWST „Powrotu” słuchałem tysiące razy. Nie wiem, jakim cudem głowica w magnetofonie się nie zatarła. To był rok 1986.

– Czy można powiedzieć, że Herbert i Gintrowski to są dla Pana dwie ważne postaci w życiu?

– Nie można powiedzieć inaczej. Oczywiście, by oddać sprawiedliwość całej legendarnej trójce (Jacek, Zbyszek, Przemek), zaczęło się od nich wszystkich. Im dojrzalej ich słuchałem, tym bardziej ceniłem też pewną osobność Gintrowskiego. Zaczęło się od odbioru ich i jego twórczości na poziomie walki z komuną. Przerodziło się w kontemplowanie najprostszych i najtrudniejszych życiowych prawd i tajemnic. I jako takie trwa.

Herberta spijałem z ust Gintrowskiego jako szesnastolatek, nie wiedząc, że to Herbert. I tu wielkie podziękowania dla Pana Zbigniewa za to, że zgodził się być „tekściarzem” Gintrowskiego.

Czy są ważni? Są pośród najważniejszych. Do najważniejszych pojęć mojego życia poznanych w szkole, rodzinie i Kościele oni dołożyli swoje. I uczynili mnie tym, kim jestem. Dość przypomnieć, że z czterech autorskich spektakli, które gram, trzy są związane z Nimi. „Ostatnie tango z Herbertem” – Herbert, „Przesłuchanie człowieka” – spektakl o Gintrowskim. „A ponad ziemią z kulami latały brylanty” – rzecz o Baczyńskim. A Baczyński to jeden z mistrzów Herberta. Jest więc to taki cudownie zaklęty krąg. Czwarty spektakl to monodram o Rotmistrzu Pileckim – On jest poza konkurencją.

No i warto wspomnieć, że nie byłoby mojego dzisiejszego życia, mojego dzisiejszego tworzenia, gdyby nie Herbertiada. Dzięki niej i zachęcie Jacka Pechmana, po siedmiu latach wróciłem do aktorstwa. Do najpiękniejszego zajęcia w Kosmosie. Tak więc Herbert, Gintrowski, Herbertiada, to nie tylko słowa. To realny wpływ na moje życie. A niektóre słowa Herberta są wyznacznikiem mojego etosu i moralności.

– Czy Herbert i Gintrowski mogą być atrakcyjni dla młodego pokolenia zapatrzonego w konsumpcjonizmi wygodne życie?

– Muszą, jeśli ten świat nie ma do końca zejść na psy. Ale jestem dobrej myśli. Wiem, że każdy człowiek potrzebuje dobra i mądrości. Jesteśmy tym, co jemy. I tu wielka rola i odpowiedzialność dorosłych. Rodziców, wychowawców. Ja staram się robić swoje. W myśl czterech wersów Kaczmarskiego:

A ty siej, a nuż coś wyrośnie
A ty to co wyrośnie zbieraj
A ty czcij, co żyje radośnie
A ty szanuj to co umiera”.
Nadzieję daje mi to, że młodzi ludzie z uwagą przyjmują treści płynące z moich spektakli.

– Dziękuję za rozmowę.

Fot. Przemysław Tejkowski w spektaklu „Przemysłuchanie człowieka”.Autor: Jerzy Błażyński